Kto z nas nie zna Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy? Pamiętam jak będąc dzieckiem wrzucałam pieniążki do puszki, by pomagać tym potrzebującym. Myślę, że to najważniejsze czego w dzieciństwie nauczyła mnie moja mama. Może życie na wyspie też miało swój wpływ na to, że nie potrafię obojętnie przejść wobec cierpienia czy rozumieć krzywd wyrządzanych ludziom, zwierzętom czy środowisku naturalnemu. Wielka Żuława i życie w odosobnieniu sprawiły, że jako mała dziewczynka otoczona zwierzętami < dziadkowie mieli na wyspie gospodarstwo rolne do tej pory starszą parę sprzedającą mleko z łódki wspomina wielu ludzi> przejmowałam się głównie losem tych, którzy nie mają głosu i są naszymi mniejszymi braci.
Moje myśli krążą dzisiaj w różnych kierunkach, więc musicie mi wybaczyć to lekkie przeskakiwanie z tematu na temat :) To, że w przypadku krzywdy zwierząt otwiera mi się przysłowiowy nóż w kieszeni nie znaczy w cale, że jestem obojętna na krzywdę ludzi...
W tym roku miałam okazję znaleźć się bliżej i uczestniczyć bardziej niż do tej pory w tym co robi WOŚP. Nie, nie byłam kwestującym wolontariuszem, ale po raz pierwszy sama wystawiłam coś na licytację...
Myślałam o tym już rok wcześniej, bo widziałam, że jedna z fotografów, z którą współpracowałam wystawiła swoją sesję na aukcję, ale w moim wypadku skończyło się na planach.
Tym razem było inaczej... Pojawił się taki impuls, błysk, olśnienie, głos dosłownie powtarzający w mojej głowie zrób To. Jakie to było uczucie wypisywać ten voucher? Ciężko mi to nazwać słowami, ale czułam koło serca takie ciepło i wzruszenie. Może zabrzmi to romantycznie czy naiwnie, ale czułam ogromne wzruszenie kiedy w ten coraz gorszy świat puściłam swój mały, dobry uczynek...
Ktoś powie, że to przecież tylko sesja zdjęciowa, tylko parę klapnięć lustra, trochę wciśnięcia palcem spustu migawki i o co tyle krzyku...
Od kilku lat fotografia jest moim życiem... W najtrudniejszych momentach była dla mnie niczym tratwa na wzburzonym morzu, która powoli przemieniała się w okręt. Pozwalała brać - kiedy stając przed obiektywem jako modelka stawałam się pewną siebie kobietą. Pozwalała dawać - kiedy to ja brałam kobiety przed swój obiektyw i za pomocą światła malowałam dla nich nowe lustra... Pokazywałam jak piękne są naprawdę bez użycia sporej ilości retuszu w Photoshopie... Nie na tym polega to wszystko < przynajmniej dla mnie > , by stworzyć idealną, wypięknioną cyfrowo nową wersję człowieka, bo przecież w rzeczywistwości ta kobieta będzie nadal wyglądała tak samo, a to, że na zdjęciach będzie kilka rozmiarów chudsza, wyższa, powiększę jej piersi, oczy, usta nie sprawi, że pokocha samą siebie... Mam za sobą sporo sesji i wiem, że takie zdjęcia cieszą na chwilę - dopóki najważniejsza dla Ciebie osoba nie pozna, a że to Ty dowie się tego z opisu na Facebooku i linku do Fan Page'a :) Ja znalazłam swoją piaskownicę, swoje kredki i cieszę się kiedy widzę czyjąś radość...
Teraz kiedy jest już po licytacji i wiem, że sesja została kupiona, a pieniądze wpłynęły na konto WOŚP czuję jeszcze większe wzruszenie i radość, bo moja pasja będzie dla kogoś życiem... Lawina zdarzeń i skutków ruszyła...
Dołożyłam swoją cegiełkę do zakupu sprzętu medycznego, który codziennie ratuje czyjeś życie, daje nową nadzieję i pozwala patrzeć w jasną przyszłość.
Dlatego właśnie ten finał był dla mnie niezwykły. Finał, w którym dotarłam na Plac Defilad i zatrzymywałam w kadrze Światełko do Nieba, w którym poczułam, że jestem częścią, elementem tego wielkiego DOBRA puszczonego wczoraj w świat ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz